Zabawna i nerwowa sytuacja :)
Nie jest tajemnicą, że uwielbiam laleczki i od wielu lat je kolekcjonuję. Niegdyś kolekcja przekraczała stówkę, ale bieda mnie kilka razy przycisnęła i musiałam wyprzedawać niektóre eksponaty, czego w niektórych przypadkach do tej pory żałuję. Zaznaczam, że najwięcej mam laleczek w charakterze Barbie, czyli takich około 30 cm wysokości.
Z powodu zainicjowania tego bloga, pragnę podzielić się pewna historią. Dla mnie oznacza ona słabość, ale też zobrazowanie mojej natury, gdzie są czynniki, które mnie zmiękczają. Jednym z nich są dzieci.
Odnośnie lalek to akurat z moimi córkami słabo mogłam współpracować, bo w pewnym wieku one wolały dostawać książeczki z zadaniami i łamigłówkami, co w sumie dobrze zaskutkowało, ale ja nie miałam już komu szyć ubranek, bo wszystkie lale w liczbie 8 na dwie dziewczyny zajęły nieruchome pozycje na półce. Później doszło do mnie, że to był zaczątek moich późniejszych kolekcji, ale ja o czym innym...
Była taka seria z Mattela z okolicy 2012-2014 - My Scene. Cztery typy dziewczynek, ostro wymalowanych, z dużymi głowami w różnych tematach. Zakupiłam moim dziewczynom "Egipskie piękności" w liczbie dwie, blondynka Kennedy i szatynka Jakaś Tam, stosownie do aparycji moich córeczek. Po latach dziesięciu na skutek dorosłych porządków w pokojach i mieszkaniach trafiły do mnie na półkę. Bo skoro matka zbiera, to dlaczego mają wyrzucać, niech się rodzicielka nieco zdziecinniała cieszy.
I tu się zaczyna problem w postaci wizyt moich kumpeli, które czasem przychodzą w towarzystwie wnuczek... No po prostu ciężko mi się przyznać, ale jedna dziewczynka mnie zmiękczyła i wycyganiła jedną z egipskich piękności... Po fakcie pomyślałam sobie, kurcze jak moja dorosła córka się poczuje, jak się dowie, że pozbyłam się pamiątki. W sumie wolałam nie sprawdzać. Pomyślałam sobie, jaka to ja jestem głupio rozdawna, a w sumie to niepoprawna Matka Teresa, tylko nie tam gdzie trzeba. No więc pomyślałam - odkupię eksponat i nikt się nie połapie.
Tiaaa... tylko tu się pojawiła trudność. Egipskich Piękności NIGDZIE nie było. W końcu znalazłam na amerykańskiej platformie w pudełku za 160 dolarów i bez pudełka, czyli taka jak moja za 120 dolarów. Kurcze... zrobiło mi się słabo...
W końcu jakoś sobie wytłumaczyłam, że cena i wartość to oddzielne kwestie. Na dodatek namacalnie przekonałam się co to jest koszt, jak w końcu znalazłam na platformie na "V" blondynę ale za to gołą i z uszkodzoną lekko szyją. Na szczęście nie jest to widoczne jak się główkę przechyli... Nikt by w sumie nie spamiętał makijażu Egipskich Piękności, zwłaszcza, jak się do lalek nie przywiązuje większej wagi. Jednak chyba tylko one jedyne miały PROSTE włosy. No więc to był cud. Aby zdobyć ubranko musiałam zakupić następną lalkę i to samo z butami. Tak więc sporo mnie kosztował ten przejaw dobroci serca.
Nie wiem dlaczego przytaczam tę historię. Wydaje mi się komiczna i jest tajemnicą, o której nikt nie wiedział do tej pory. Widocznie musiałam się z tym podzielić haha.
Łał, musisz mieć dużo miejsca na swoją kolekcję. Podziwiam. Oj, jak dziecko prosiło to trudno odmówić, ale rzeczywiście córka mogła się poczuć nieswojo, bo to jednak jak prezent, podarowana rzecz.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny. :) Lalki nie zajmują już tak wiele miejsca, bo jest ich mniej.
UsuńUległość tym razem okazała się kosztowna :)
OdpowiedzUsuń